by Katarzyna Kwasek


wtorek, 25 września 2012

Stereotypy

Dzisiejszy post będzie swego rodzaju buntem nad buntem, czyli innymi słowy brakiem buntu przed stereotypami. Albo przynajmniej próbą wyjaśnienia mojego stanowiska na ten temat.


Powiem szczerze - wkurzają mnie zarówno ludzie kierujący się wyłącznie stereotypami, jak i ludzie próbujący udowodnić, że stereotypy biorą się z niczego i nieludzkim jest kierowanie się w nimi. W ogóle, ba! Nieludzkim jest ocenianie ludzi bez poznania ich!

Owszem, zgadzam się, zanim nie będę miała z kimś kontaktu, nie zamierzam go oceniać, ale... tak się nie da. Jesteśmy aż, ale też TYLKO ludźmi i ludzką rzeczą jest ocenianie, komentowanie i budowanie sobie opinii. Często - niesłusznie. Niekiedy jednak - zupełnie sensownie.

To, co próbuję Wam właśnie niezgrabnie wytłumaczyć to fakt, że stereotypy nie biorą się znikąd. 
Nie biorą się też z zachowania jednej osoby. Dajmy na to, że nie istnieje ukochany i obśmiany przez Polaczków (i nie tylko) stereotyp blondynki, a jedna z naszych znajomych przepada za różem i na jej głowie lśni włos blond. W dodatku nie grzeszy inteligencją.
Co wtedy? Ano nic, na pewno nie zrzucamy tego na jej kolor włosów czy umiłowanie do różu.
Jednak jeśli od pewnego czasu panie o IQ ok. 70 wykazują tendencję do stylu ubierania a la biały kozaczek, a dodatkowo zły PR robią im osoby 'publiczne' tj.  Paris Hilton czy Britney Spears to nie dziwota, że wszystko układa się w całość i tak a nie inaczej patrzymy na tego typu dziewczyny.

Inny przykład. W takim kraju jak Polska chłopak o budowie pacholęcia, jeszcze nie przeszedłszy okresu dojrzewania, zaglądający niekiedy do H&M i ubierający się powiedzmy - modnie, będzie uznany za geja. Dlaczego, już tłumaczę. Po pierwsze, w Polsce panuje jedna moda - CZARNY WYSZCZUPLA.
Nieważne, że ważę 100 kg i noszę leginsy! Ważne jest to, że optycznie czarny wyszczupla. I basta. Lepiej nosić czerń niż pójść na siłownię. W końcu bardziej się kalkuluje.
Polaczki niestety na modzie się nie znają i biedne chłopczę, które jeszcze masy mięśniowej nie nabrało, jest w tej sytuacji pokrzywdzone.
Ale trzeba na to spojrzeć też z innej strony. Jak się nosi różowe koszulki plus żółte spodenki z krokiem w kolanach i robi zdjęcia na fejsa z nóżkami wykrzywionymi jak ostatnia sierota, a H&M traktuje jak najlepszy sklep na świecie, to nic dziwnego, że nie wyjdzie z tego nic męskiego. No niestety. Sorry. Ludzie patrzą. I ludzie wzrokowo budują sobie ocenę. Ludzie oceniają. I tego się nie da zmienić, ale z tym da się żyć.

Tylko jak żyć... panie premierze... jak żyć...?



A teraz ostatni, najbardziej zabawny przykład, że stereotypy nie biorą się znikąd. Przykład ten będzie oparty na faktach. (nie na ''faktach autentycznych'', ale o gramatycznym nazizmie kiedy indziej).

Otóż w ostatnich dniach zdarzyło mi się mieć styczność z funkcjonariuszami policji. Cała sytuacja jest bardzo zabawna. Mianowicie przy rutynowej kontroli o późnej godzinie wieczornej pan policjant pyta mi się co robię, odpowiadam mu więc grzecznie, że studiuję. Prawo sobie studiuję.
Okej. Pan policjant jednak drąży temat... - Ale JAKIE prawo pani studiuje?
Ja więc odpowiadam skromnie - no prawo. Prawo. Polskie prawo.
Niestety, funkcjonariusz drąży temat z uporem maniaka. - No ale jakie prawo pani studiuje...?
W końcu drugi mu zaczyna pomagać: - No jakie to prawo pani studiuje? Karne? Cywilne? Czy jakie?
...


Wyobraźcie sobie moją reakcję. Trudno było mi nie wybuchnąć śmiechem. Oto funkcjonariusz państwowych służb myślący, że studia prawnicze w Polsce to do wyboru prawo karne, cywilne, administracyjne... Co więcej, panowie drążyli temat kiedy w takim razie robi się "SPECJALIZACJĘ".
Z trudem powstrzymując się od śmiechu wyjaśniłam im, że studia są jednolite, a po magisterce można zdawać aplikację...

Nie sądzę, że zrozumieli. W końcu - po co komuś, kto prawa strzeże, taka wiedza...?


Och, zgrozo, ironio i co tam jeszcze.
Niech ktoś mi nie wmawia, że stereotyp policjanta-idioty nie został w tym momencie poparty...
A teraz wszyscy policjanci pogratulujcie kolegom po fachu jakże fachowej wiedzy, bo w ten właśnie uroczy sposób budują Wam taki stereotyp półgłupka.


***
Rozmawiają dwaj policjanci:
- Co robisz w wolnym czasie?
- Uprawiam jogę.
- Co ty powiesz... A na ilu hektarach...?

niedziela, 23 września 2012

Trochę inne love story

Założę się, że o tym filmie po prostu nie słyszeliście.
Jest to niezwykle prawdopodobne, ja sama dziwię się, że go odnalazłam (przypadkowo).

Mowa o filmie "Miłość Larsa" ("Lars and the Real Girl").

Jest to najbardziej zaskakujący film ostatnich miesięcy jaki udało mi się obejrzeć. Właściwie mogę go nazwać perełką, bo zwyczajnie - rzadko uda mi się trafić na coś, co mnie tak poruszy (nie wzruszy, bo o to akurat łatwo).

Z każdą minutą tej opowieści byłam w coraz większym szoku, jak daleko zajdzie ta absurdalna, gorzko-śmieszna fabuła! Dlatego nie mogłam oderwać wzroku od ekranu.
A ponieważ sporą część filmów wyłączam po 10 minutach, albo - co gorsza dla mnie - zmuszam się w nadziei, że stanie się coś co diametralnie zmieni moje zdanie o obrazie. Niestety, nigdy się tak nie dzieje. Magnetycznie musi być od samego początku.


I tak było w przypadku "Miłości Larsa". Historia nie z tej ziemi. Główny bohater, Lars, którego gra bożyszcze ostatnich lat - Ryan Gosling, to zdziwaczały, samotny dwudziestosiedmiolatek żyjący w garażu z wyboru, zupełnie odporny na kobiety - właściwie to nimi niezainteresowany.
Aż tu pewnego dnia zamawia sobie idealną dziewczynę.
Z tworzywa sztucznego.
Tak, tak - kupuje przez internet lalkę, coś jak Barbie o ludzkich wymiarach.
I obdarza ją wielkim uczuciem.


Więcej nie zdradzam, bo to powinno wystarczyć, żeby po ten film sięgnąć (dla mnie wystarczyło). Ta historia jest tak bardzo absurdalna, ale bardziej absurdalne są reakcje wszystkich dookoła (szczególnie brata Larsa i jego żony, ale też całej okolicznej społeczności). Jednak oprócz tego tyle w tej opowieści ciepła, przyjaźni, miłości i - z drugiej strony - zupełnego wariactwa, absurdu, że nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Jeśli wziąć taką fabułę dosłownie, to materiał na głupawą komedię.
Ale jeśli lekko przymrużymy oko, dostrzeżemy tu tyle różnych, wspaniałych odczuć i wiary w ludzkość podanej w dobrym stylu, że po ostatniej scenie po prostu się do siebie uśmiechniemy.


Dodatkowym plusem jest główny bohater. A właściwie aktor go grający. Goslinga widziałam jak dotąd w "Pamiętniku" ("The Notebook"), którym skradł serce Hollywood i moje, później w "Kocha, lubi, szanuje" ("Crazy, stupid, love") - które było lekkim i bardzo przyjemnym filmem, ale Ryan zabłysnął tam głównie idealną masą mięśniową, no i oczywiście w "Drive", gdzie z jego ust padło może kilkanaście słów, a mimo to był hipnotyzujący.

Ten facet to trochę fenomen, większość jego ról była do siebie podobna, grając praktycznie milczy, a jednak jest mocno rozchwytywany... To chyba ta nietypowa uroda (nie jest do końca amantem) i smutne oczy, jakby wiecznie zmartwione i takie dobrotliwe.

Jednak po zobaczeniu, jakim jest Larsem, zupełnie zmieniłam zdanie o nim. Od wczoraj uważam go za naprawdę dobrego aktora z ogromnym potencjałem. I cieszę się, że dopiero teraz znalazłam film, w którym gra dziwaka i w dodatku gra go tak dobrze, bo po rolach przystojniaków nie spodziewałabym się, że tak pięknie odnajdzie się będąc nieudacznikiem. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić nikogo innego w roli Larsa.
Nie spodziewałabym się, że aktor może mnie aż tak zaskoczyć.

Oprócz tego na uwagę zasługuje rola Emily Mortimer (wcześniej widziana we "Wszystko gra" Allena i "Our idiot brother"), jednak jak dotąd była dla mnie strasznie niewyraźna i nieciekawa. Dobra na tło.  Tutaj gra obok Goslinga główną rolę - bratowej Larsa, od której bije mnóstwo dobroci i zrozumienia dla głównego bohatera. Jest lekko zdziwaczała, czasami irytująca w swojej wyrozumiałości, ale przede wszystkim kochająca. I budzi podziw.
Bo chyba niełatwo zagrać kogoś kto jednocześnie irytuje i zarazem przyciąga...?



To tyle o najdziwniejszej love story jaką można sobie wyobrazić.
Bardzo polecam ten obraz. Na nastające jesienne wieczory jest jak znalazł.
Pocieszny, słodko-gorzki, niejednoznaczny, a przede wszystkim taki, że nie da się oderwać wzroku.
Pozdrawiam!

Obserwatorzy